Recenzja gry PS4

Red Dead Redemption 2 (2018)
Roger Clark
Benjamin Byron Davis

Krew, śmierć i odkupienie

Arthur Morgan, członek owianego złą sławą gangu van der Lindego, nie ma czasu na nostalgię. Gdy go poznajemy, zmuszony jest do desperackiej ucieczki – kryjówka szajki w Blackwater zostaje
Recenzujemy "Red Dead Redemption 2"
Końcówka XIX wieku to na Dzikim Zachodzie czas intensywnych, cywilizacyjnych przemian. Tryby historii powoli mielą snujących się po preriach kowbojów, łatwego życia nie ma również rdzenna ludność, bezpardonowo spychana na margines społeczeństwa – pozbawiana godności, nie mogąca zaznać spokoju nawet w rezerwatach. To burzliwy okres: sielskie widoki rodem z obrazów Paula Kane’a ustępują miejsca industrialnemu krajobrazowi, transport konny jest wypierany przez czterokołowe maszyny, przede wszystkim zaś – ręka sprawiedliwości karze coraz skuteczniej, a wyjęci spod prawa zastanowią się dwa razy, nim zakłócą spokój praworządnych obywateli.



Arthur Morgan, członek owianego złą sławą gangu van der Lindego, nie ma czasu na nostalgię. Gdy go poznajemy, zmuszony jest do desperackiej ucieczki – kryjówka szajki w Blackwater zostaje "spalona", a rozjuszony magnat Leviticus Cornwall nie szczędzi czasu i pieniędzy, by dopaść przestępców żywych lub martwych. Agresywne działania dofinansowywanej przez niego agencji Pinkertona powodują, że kryminaliści pozostają w nieustannym ruchu, próbując odnaleźć odrobinę spokoju w świecie, który już dawno skazał ich na wyginięcie. Osławiony Dutch van der Linde – czarujący oprych z twardą ręką i własnym moralnym kodeksem – prowadzi bohaterów prosto w ramiona przeznaczenia.

Gracze rozkochani w pierwszej części "Red Dead Redemption"będą urzeczeni magią westernowego świata już od pierwszych minut. Rzuceni zostajemy w zamieć wyrwaną prosto z "Nienawistnej ósemki"Tarantino. Śnieg zalepia oczy, konie ledwo idą przez zdradliwe zaspy, na horyzoncie majaczy starcie z konkurencyjnym gangiem. Spokojnym tempem zaznajomieni zostajemy z pierwszymi członkami tworzonej przez nas społeczności i wprowadzeni w hierarchię rządzącą grupą. Relacje między bohaterami staną się punktem wyjścia dla całej ewolucji Arthura. Będą miały realny wpływ na to, jak potoczą się losy prawej ręki Dutcha. To tylko od nas zależy, czy podążymy ścieżką prawości, czy uczynimy Morgana największym skurczygnatem, jakiego widziały ziemie West Elizabeth. Liczba aktywności dostępnych praktycznie od samego początku gry jest obezwładniająca. W ramach głównych misji będziemy walczyć z lokalnymi watażkami, odzyskiwać długi, napadać na banki, pociągi i prywatne farmy. Ale spokojna głowa – to tylko niewielki ułamek atrakcji, które na nas czekają.



Świat "Red Dead Redemption 2"to najbardziej olśniewająca i przytłaczająca ogromem sceneria, jaką dano mi było zobaczyć kiedykolwiek w grach wideo. Do niedawna byłam przekonana, że to najnowszy "Asasyn"jest piękny i urzekający, jednak pocztówki ze starożytnej Grecji bledną w porównaniu do tego, czym uraczył nas Rockstar. Na wschodzie znajdziemy mgliste, wilgotne bagna, z których łapczywym wzrokiem spoglądają na nas aligatory. Północ to kraina mrozu, w której zima zdaje się nie mieć końca, sople zwisają Arturowi z nosa, a brak ciepłej odzieży grozi gwałtownym wychłodzeniem. Zachód to znane nam już z przygód Johna Marstona suche i rozległe prerie, których przestwór wzbudza zarówno niepokój, jak i nostalgię. Pomiędzy tymi obszarami znajdują się natomiast niewykarczowane resztki dawnej puszczy, dające schronienie licznej faunie.



Każde z tych miejsc wpływa inaczej na Morgana. Tabuny piachu wgryzają się w chrapy naszego wierzchowca, brud przyczepia się do zakrwawionej koszuli Artura, a broń przymarza i zacina się w targanych zamieciami górach. Wszystkie detale wykonane są z pasją, pieczołowitością i zaangażowaniem. Gdy zbieramy zioła, z których możemy tworzyć mikstury leczące, powinniśmy zachować czujność, by nie paść ofiarą drapieżnika. O ile napotkane kojoty prędzej uciekną, niż odważą się na frontalny atak, o tyle starcie z rozwścieczonym niedźwiedziem grizzly może bardzo szybko zakończyć się śmiercią głównego bohatera. Co w sytuacji, gdy sami zechcemy zapolować na grubego zwierza? Artur używa całego spektrum środków mających wspomóc go w skutecznym tropieniu zwierząt. Maskowanie zapachów, wabiki na mięsożerców, odpowiednia amunicja. Każdy z tych środków ułatwia szybsze dopadnięcie i oskórowanie futrzaków. Zdobyte skóry i trofea wymieniamy następnie u trapera na odzież chroniącą nas przed różnymi warunkami pogodowymi.



Dynamika tego świata zasługuje na szczególną pochwałę. Przemierzając dzikie ostępy, niczego nie możemy być pewni. To, że zostaniemy zaatakowani przez bandytów w określonym miejscu, nie oznacza, że to samo przytrafi się naszemu znajomemu. Spotkania z anonimowymi osobami potrzebującymi pomocy nie są z góry określone. Ten świat żyje i funkcjonuje niezależnie od naszych akcji i decyzji. Dziadek, któremu wyssaliśmy jad z rany, może pojawić się się okolicznym miasteczku, może też powitać nas na szlaku w zupełnie innej części kraju. Od nas zależy, czy pomożemy biedakowi żebrzącemu przy drodze. Raz może okazać się, że to zwykły bezdomny, innym – że to czujka przyczajonych w krzakach bandytów. Kobiety są porywane, wilki ścigają nieostrożnych podróżnych, a wystraszony przez nas podkuwany koń może śmiertelnie ranić swojego właściciela i uciec w dzicz. Nie dochodzi tu jednak do "nadużyć" mechaniki, świat jest spójny i wiarygodny. W trakcie blisko 60 godzin spędzonych w grze nie spotkałam się z sytuacją, w której musiałam wierzyć w coś na dobre słowo.



Powyższe aktywności bledną w zestawieniu z zadaniami pobocznymi od spotkanych na szlaku nieznajomych – to misje, które rozgrywają się często na przestrzeni kilku rozdziałów. I tak, możemy pomóc pewnej pani paleontolog, która szuka ukrytych kości dinozaurów. Zostaniemy asystentem szalonego naukowca pragnącego powołać do życia własnego Frankensteina lub oddamy poszukiwanego zbiega w ręce sprawiedliwości, radośnie tłumacząc mu, jak wyglądają krowy trafione piorunem i co go czeka na krześle elektrycznym. To tylko wierzchołek góry lodowej.

W wędrówkach wspomoże bohatera niezastąpiony wierzchowiec. Oddany kompan, z którym współpraca może układać się różnie, zależnie od rasy. Relacja z wierzchowcem nie jest łatwa i widać, że twórcy chcieli jak najpełniej odwzorować to, co dzieje się w końskiej głowie. Brzmi głupio? Być może, ale w praktyce działa doskonale: nowo nabyty koń nie będzie słuchał Artura; będzie się płoszył, może nawet z czystej złośliwości kopnąć go w głowę. Dbanie o wierzchowca, dokarmianie go ciastkami owsianymi buduje zaufanie, a regularne czyszczenie sprawia, że chętniej reaguje on na nasze polecenia. Ufność zwierzęcia w znacznym stopniu wpływa na jego wytrzymałość, szybkość oraz to, jak zachowuje się w sytuacjach kryzysowych – ułożony koń przybiegnie szybciej na wezwanie, a nawet bez ceregieli stratuje przeciwników. Nie jest to kolejny bajer, tylko prawdziwy sidekick Arthura, bez którego mrukliwy rewolwerowiec niewiele by zdziałał. Przyzwyczajamy się do jego obecności i przejmujemy się jego losem. Widok oszołomionego, niezdolnego się podnieść zwierzęcia to emocjonalna jazda bez trzymanki. Tak samo zresztą jak nieudane starcie z koniokradami, po którym zwykle trzeba poszukać sobie nowego przyjaciela.



Sam Arthur pozostaje zagadką. Jego początkowe oddanie Dutchowi, małomówność i gotowość do wykonywania rozkazów bez wahania sprawiają, że postać wydaje się antypatyczna, mrukliwa, a nawet nudna. To oczywiście tylko pozory – nie chcę zdradzać więcej, by nie psuć nikomu zabawy, ale dość powiedzieć, że nic nie jest tu takie, jakim się wydaje. "Red Dead Redemption 2"stoi silnymi, wyrazistymi postaciami, których akcje mogą nas zaskakiwać, rozczarowywać albo wprawiać w zdumienie. Z wielką satysfakcją obserwowałam chociażby ewolucję Sadie Adler – uratowanej przez gang farmerki, której nie zadowala rola obozowej kucharki i której priorytetem jest odzyskanie pełnej kontroli nad swoim losem.

Jedyną rzeczą psującą mi przyjemność z gry było dość toporne sterowanie. O ile zdawało ono egzamin w otwartych lokacjach, o tyle próby płynnego obrócenia się w zamkniętych pomieszczeniach kończyły się frustracją. Arthur porusza się powoli i bez gracji, sunie przez miasto jak kloc i dziwię się, że Rockstar zdecydował się tu na zaimplementowanie sterowania, które było przedmiotem kontrowersji już przy poprzednich odsłonach "Grand Theft Auto". Odniosłam też wrażenie, że twórcom zabrakło przycisków do zmapowania wszystkich akcji, które chcieli upchnąć w grze. Nagle okazuje się, że zamiast kogoś przywitać, wypalasz mu dubeltówką w twarz, a gdy zachodzi potrzeba wejścia na konia, Arthur nagle wymyśla sobie, że zacznie przeszukiwać okolicznego trupa. Również jedna z ostatnich scenek zaowocowała tak drastycznym spadkiem klatek, że bałam się o prawidłowe funkcjonowanie mojej konsoli. Poza tym, nie mam żadnych zarzutów co do pracy kamery, która bardzo płynnie przechodzi z rozgrywki do renderowanych scen. Spotkałam się również z głosami, że wizyta w zindustrializowanym Saint Denis powoduje znaczny spadek klatek, jednak nie zauważyłam tego w trakcie swoich sesji. Okazjonalnie zdarzały mi się także niedoczytane tekstury i błędy graficzne (lewitujące puszki z grochem). "Red Dead Redemption 2"ogrywałam na podstawowej PlayStation 4, gdzie gra działała w 1080p, choć zdarzały jej się od czasu do czasu drobne spadki animacji. Najlepszą i najpłynniej działającą wersję dostają posiadacze Xboksów One X (natywne 4K), a najsłabszą – osoby grające na zwykłych Xboksach. Na każdej konsoli dostajemy jednak ten sam niesamowity, otwarty świat, tę samą, cudowną oprawę audiowizualną (muzyka przywodzi na myśl najwspanialsze spaghetti westerny – nie jest to poziomEnnio Morricone, ale klimat buduje bez zarzutu), więc różnice sprowadzają się tak naprawdę do liczby pikseli na ekranie.



Już na długo przed premierą "Red Dead Redemption 2"(a po zaprezentowaniu pierwszych materiałów z gry) internet wybuchł, a gracze oszaleli. Gra generacji? Dzieło doskonałe? Opus magnum? Nie poważyłabym się na tak śmiałe słowa; z pewnością nie jest to ostatni hit Rockstara. Dawno jednak nie spotkałam się z grą, która uruchomiła we mnie takie spektrum emocji. Od radości, głupawego śmiechu, przez płacz, aż po złość i rozgoryczenie. "Red Dead Redemption 2"to sześć rozdziałów, fantastyczny epilog i niezliczone aktywności, które mogą spokojnie wypełnić nawet 80-100 godzin rozgrywki. Ale przede wszystkim – dziesiątki tysięcy linii dialogowych oraz niepoliczalna poezja składające się na przemyślaną, głęboką fabułę. Trudno wymienić wszystkie atrakcje, którymi Rockstar uraczył nas w swojej najnowszej produkcji. Śmiało można jednak powiedzieć, że jest to jedna z najpełniejszych i najwspanialszych gier tego roku.
1 10
Moja ocena:
9
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Rockstar Games to jeden z największych i najważniejszych wydawców w świecie gier komputerowych. Większość... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones